Obserwatorzy

wtorek, 8 stycznia 2013

Przyjaciółka od serca


Kiedy byłam w wieku wczesnoszkolnym, zadałam mojemu Tacie bardzo ważne pytanie: kto jest jego przyjacielem? Tata odpowiedział mi, ku mojemu jakże wielkiemu zdziwieniu, że ma wielu znajomych, kolegów, koleżanek, ale przyjaciela nie. Nie mogłam tego zrozumieć, bo jak można żyć bez powiernika, bratniej duszy, kogoś, kto cię wesprze w każdej, najtrudniejszej nawet chwili? Kogoś, z kim dzielisz radości i smutki, śmiejesz się do rozpuku i łykasz gorzkie łzy?

W owym czasie moją najlepszą przyjaciółką była Monika. Umiała pięknie rysować, najpiękniej z całej naszej klasy, miała czarnosierstną pudlicę Sambę, najmądrzejszego psa, jakiego wtedy znałam, długowłosego kota oraz dużo młodszego brata, który nieraz przeszkadzał nam w zabawie. Byłyśmy niemalże nierozłączne, w szkole siedziałyśmy w jednej ławce, wracałyśmy do domu tą samą drogą, często jedna z nas odwiedzała drugą. Miałyśmy masę pomysłów na wspólne spędzanie czasu, a to rysowanie, a to gotowanie, albo pisanie pamiętników, a to nieudolne malowanie oczu za ciemnymi cieniami (jakież to było ekscytujące, bo przecież rodzice nie pozwalali na żadne makijaże), a to pacyfikowanie rozwrzeszczanego brata, w końcu zabawa lalkami. Oczywiście ogrom czasu zajmowały nam rozmowy, te bardziej poważne, natury egzystencjalnej, czyli o świecie, życiu po życiu, sensie istnienia, ale równie dobrze o nietwarzowej bluzce naszej mało lubianej koleżanki, czy też wzbudzające największe emocje, bo o naszych ówczesnych sympatiach. A że każda z nas była kochliwa, gadać było o czym. W nieskończoność. Najlepiej kilka razy o tym samym, ale z innej perspektywy.

Kiedy byłam już dumną posiadaczką Fleur, a później i Barbie (jako jedna z niewielu w klasie, a może i szkole) często przychodziłyśmy do mojego domu, gdzie w swoim pokoju miałam aż dwie półki w regale zaadaptowane na domek. (Żyłam w przekonaniu, że to wypas do momentu, aż zobaczyłam półkowy domek Anki z mojej klasy – ona miała w nim światełka choinkowe! Szczęka mi opadła!) Wymyślałyśmy wtedy przeróżne scenariusze zabaw: a to wzruszający romans bez happy endu, za to kończący się dramatyczną śmiercią głównej heroiny, albo trzymający w napięciu kryminał z morderstwem i rabunkiem w tle, albo horror, z wywoływaniem ducha zmarłej ciotki kuzyna szwagra matki. Albo odgrywałyśmy sceny żywcem wyciągnięte z „Północ-Południe”, albo „Jak zdobywano Dziki Zachód” (Kto pamięta-ręka w górę? Bruce Boxleitner był przez długi czas obiektem moich westchnień. Nawet miałam jego plakat ze Świata Młodych. A serial „Tylko Manhattan”? Myślałam, że się posikam ze szczęścia jak Maxi Amberville na powrót się zeszła z Rocco Ciprianim. A Cutter to świnia!).

Na początku bawiłyśmy się tylko moimi lalkami, Monika żadnej odpowiedniej nie miała. Później rodzice kupili jej Lizę, polską podróbkę Fleur, do której babcia Moniki dołożyła kolejną, bardziej wypasioną, bo ze zginanymi nogami. Jak łatwo się domyślić, Lizy nie spełniały dziewczęcych oczekiwań, bo królowa była jedna i Barbie jej było na imię. Kiedy Monika ją w końcu dostała, obie wpadłyśmy w euforię. Ona – bo dostała wymarzoną lalkę, a ja – bo mogłam nacieszyć nią oczy, a czasem nawet się pobawić. W końcu od czego są przyjaciele? Przeca rzecz jasna, że od pożyczania ukochanych zabawek!

Zaskoczyło mnie to, że jej Barbie wyglądała diametralnie różnie od mojej. Myślałam wtedy, że Barbie to Barbie, koniec i kropka. Mogła się różnić ewentualnie ubrankiem, ale to wszystko. A tu nie dość, że włos inny, to jeszcze te oczy. Nie powiem, zazdrość mnie nieraz chwytała, a moi rodzice nie chcieli nawet słyszeć o kolejnej lalce. A to pech! Nic więc dziwnego, że Barbie Moniki szybciutko wskoczyła na moją listę życzeń, kiedy tylko zaczęłam zbierać lalki. I równie szybko ją kupiłam, co oznacza, że jest już ze mną od dłuższego czasu. I choć przyjaźń z Moniką rozlazła się z czasem jak szwy w kiepskim ubraniu, to ta lalka zawsze będzie mi się z nią kojarzyć.

Pora przedstawić bohaterkę dzisiejszego posta: Barbie Wet n Wild z 1989 roku.





 

Najbardziej lubiłyśmy obserwować termoczuły materiał. W tym celu wsadzałyśmy lalkę do zamrażarki na 5 minut, po czym wyjmowałyśmy ją i dotykałyśmy stroju paluchem. Magia działa!

 
A z okazji Nowego Roku wszystkim czytelnikom życzę jak najserdeczniej wielu radosnych chwil w miłym towarzystwie i spełnienia marzeń.
 

11 komentarzy:

  1. oj fajnie mieć taką przyjaciółkę od serca! Też dobrze wspominam dzieciństwo... :]] Piękna Wetka :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja z moją przyjaciółką z dzieciństwa marzyłam o tej lalce. Wtedy ja już miałam pierwszą Barbie, ona na swoją czekała.
    Przebierałyśmy moją lalkę w kostium kąpielowy i chlapałyśmy jak w reklamie Wet n' Wild :))
    Nie mam już kontaktu z tą koleżanką, ale fajne wspomnienie zostało.
    Super sprawa!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja niestety nie miałam szczęścia do przyjaciół - prędzej czy później okazywało się, że mamy ze sobą mniej wspólnego niż się wydawało. I choć za mojego dzieciństwa Barbie były już ogólnodostępne, to dla mnie i tak nieosiągalne. Pamiętam, jak koleżanka z bloku dostała Pretty in Plaid - niby zwykły playline, i to z tych tańszych, a jaki we mnie wzbudzał zachwyt :-)

    Wet'n'wild ma przepiękne włosy, a patent z kolorkami... Dziś Mattel już nie jest taki pomysłowy :-D

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo miłe wspomnienia z lalką w tle =)))
    wśród moich znajomych, przez długie lata lalke Barbie miała jedynie kuzynka. Niestety urządziła lalkowe mauzoleum i żadnej z lalek nie pozwalała dotykać. Nie lubię jej za to do dziś! No i w ramach odmałzoleumniania- prawie wszystkie moje lalki ruszam, oglądam czesze, przebieram a zwłaszcza wyjmuje z pudła!

    OdpowiedzUsuń
  5. Wśród moich koleżanek prawdziwe barbie miało niewiele dziewcząt i też trzęsły się nad nimi, jak kwoka nad jajami. Wcale się im nie dziwię, pewnie bały się, że ktoś je zabierze, popsuje itd., itd, choć każdy kto dotykał ich skarbów, bardzo starał się nawet loczka nie uszkodzić. Mnie też głupawka dopadła, kiedy dostałam swoją jedyną Barbie. Nawet młodszej siostrze jej nie chciałam użyczyć, tak byłam wredna.

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękny wpis... przeżyłam podobną, piękną przyjaźń, która również rozlazła się z czasem. Ech, aż się wzruszyłam.

    A lalka prześliczna. Moja sąsiadka też taką miała. Nawet udało mi się ją dorwać (lalkę, nie sąsiadkę ;)) na stare lata, ale poszła w świat w dalej.

    OdpowiedzUsuń
  7. Hello from Spain: it is very nice to have a friend from childhood. Nice entry and the photos are beautiful .. . Keep in touch

    OdpowiedzUsuń
  8. Przyjaźnie z czasów dzieciństwa, już dawno się rozpadły. Pamiętam jak mama mi mówiła, że nie ma prawdziwej przyjaźni, na szczęście się myliła.:)

    Moją prawdziwą przyjaciółkę od serca spotkałam dopiero w szkole średniej i przyjaźnimy się już 20 lat. Zawsze mogę na nią liczyć!

    OdpowiedzUsuń
  9. Taka prawdziwa przyjaźń, która przetrwa wszystko rzadko się zdarza, ale to nie znaczy, że nie istnieje :) I mój tata ma takiego przyjaciela - znają się ponad 40 lat :)

    Co też te lalki z dziecięcych lat z nami robią - wspomnienie tak długo będzie się kłębić w głowie, aż się ich nie zdobędzie! Gratuluję, bo wet n wild to świetna lalka :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Uroczy obiekt wspomnień! Fajnie, że trafiła się w takim dobrym stanie. Gratuluję!

    OdpowiedzUsuń
  11. Oj miałam tą lalkę ;) Mało co pamiętam ale strój i włoski zapadły mi w pamięć. Laleczki niestety nie mam ponieważ ktos mi ją ukradł w szpitalu

    OdpowiedzUsuń