Po czym poznać, że człowiek się
starzeje, tudzież wkracza w inny etap życia? Po sposobie podróżowania i
spędzania wakacji bądź urlopu.
We wczesnym dzieciństwie odbywało
się dalekie podróże, pełne niebezpieczeństw i emocji do osiedlowego sklepiku
tuż za rogiem. To nie żart, ileż nerwów kosztowało mnie rozbicie butelki ze śmietaną
(tak, tak, w zamierzchłych czasach mleko
i jego przetwory sprzedawano w szklanych butelkach z aluminiowymi kapslami, a
kolor i wzór na kapselku świadczył o zawartości) tuż po odejściu od kasy! Nie
mówiąc już o rumieńcu wstydu, jaki wykwitł na mojej twarzy, kiedy zapomniałam
przełożyć zakupy do siatki i pół drogi do domu pokonałam ze sklepowym koszykiem
w łapce. W tamtych czasach na wakacje Rodzice wysyłali mnie do Dziadków.
Niestety, nie na wieś, bo Babcia mieszkała dwa osiedla dalej, w tym samym
mieście, całe szczęście, że chociaż w domu z ogrodem. Były to wczasy bynajmniej
nie odchudzające. Kiedy pewnego razu Rodzice zostawili mnie Babci na dwa
tygodnie, nie byli pewni, czy odbierają tę samą dziewczynkę, bowiem z uroczego
szkieletorka z żebrami na wierzchu przeistoczyło się dziecię w małe, brązowe
(to od słońca, nie od brudu) prosiątko z dwoma zawiniętymi warkoczykami po
bokach. Ale u Babci przecież nie dało się nie jeść, bo raz, że jedzenie pyszne,
dwa, że dostępne bez przerwy, a trzy, że Babcia była zatroskana o stan mojego
zdrowia, więc co i rusz podtykała pod nos smakołyczki.
Kiedy trochę podrosłam, Rodzice
zaczęli wysyłać mnie na kolonie. A tam, jak w piosence: „na kolonii życie
płynie jak staremu po łysinie”, były i przyjaźnie, i wrogowie, śluby i rozwody,
dobrze, że nie rodziły się dzieci, choć chrzty były, obowiązkowo! I wybory
miss, i konkursy wokalne, taneczne, kąpiele w jeziorze i spacery po lesie, a
nade wszystko moja ulubiona po dziś dzień zabawa w podchody. I wieczorne
dyskoteki, pełne emocji i przytulańców. Tam wyszłam za mąż po raz pierwszy,
nawet świadectwo ślubu dostałam. Za nic nie potrafię przypomnieć sobie imienia
mojego męża. (Uświadomiłam sobie właśnie, że nie dostałam rozwodu, a że wyszłam
za mąż po raz drugi, jestem bigamistką. O ja nieszczęsna, przez te kolonie
pójdę siedzieć! )
Co dziwne, zazwyczaj wszystkie
dziewczynki kochały się w jednym koloniście, obowiązkowo sporo starszym. Czasem
obiektem uczuć bywał pan ratownik. Musiał mi zapaść głęboko w serce, bo jego
imię pamiętam za to bardzo dobrze. Być może dlatego, że ratował topielice na
dwóch koloniach, w których uczestniczyłam, widać wtedy był deficyt ratowników.
Z etapu kolonii i obozów
prześlizgnęłam się do zagranicznych wyjazdów wypoczynkowych z koleżankami.
Pieniądze na te wycieczki zbierało się przez cały rok, a i tak zazwyczaj
rodzice coś musieli dołożyć. Pamiętam emocje pierwszych samotnych wyjazdów, te
godziny spędzone w autokarach, te bolące plecy, gotowane jajka współpasażerów,
kolejki do toalet na stacjach benzynowych oraz ulgę, kiedy autobus wreszcie
przybywał do celu. A tam – hulaj dusza, piekła nie ma, za to pełno alkoholu i
śniadych obcokrajowców, którzy lubili towarzystwo jasnowłosych Słowianek. Warunkiem
udanego wypoczynku, choć z takich wakacji wracało się bardziej zmęczonym niż
przed wyjazdem, był tani hotel w nadmorskim kurorcie, koniecznie nieopodal
centrum rozrywkowego. Zamiast ciekawych obiektów architektonicznych i
naturalnych zwiedzało się okoliczne plaże za dnia i knajpy nocą, a z imprez do
hotelu wracało wraz z pierwszymi promieniami słońca.
Etap ten minął wraz z ukończeniem
studiów i rozpoczęciem dorosłego życia na własną rękę. Na urlopy od jakiegoś
czasu wybieram niewielkie hotele na skraju miejscowości, z dala od hałasu centrum
i dyskotekowego gwaru. Szczegółowo studiuję przewodniki, poszukując atrakcji w
postaci zabytków, ciekawych miejsc i wydarzeń kulturalnych. Rozkoszuję się smakami
i aromatami lokalnej kuchni, zwiedzam targowiska w poszukiwaniu miejscowych
specjałów. Zeszłego lata wybraliśmy się z mężem i roczną wówczas córeczką na
kemping w Chorwacji i szczerze przyznam, że na tak wspaniałym urlopie nie byłam
od dawna. Była to nasza pierwsza tak daleka podróż z przyczepą kempingową, z
małym dzieckiem, kompletnie bez znajomych. Na miejscu poznaliśmy fantastycznych
ludzi, zwiedziliśmy niemal całą Istrię, odbyliśmy podróż szlakiem winnic i
tłoczni oliwy, oczywiście z degustacją, o czym zawsze marzyłam.
Teraz, kiedy sezon urlopowy już
tuż, tuż, marzę o podobnych wakacjach. Plany się jeszcze nie skrystalizowały,
więc jest szansa, że uda nam się odwiedzić ojczyznę dzisiejszej bohaterki –
Hispanic Barbie z 1979 roku. To moja miłość od pierwszego wejrzenia na zdjęciu i
mimo, że nie mam jej oryginalnego stroju i tak pozostaje jedną z najjaśniejszych
gwiazd mojego zbiorku. Oto i ona.
Jako, że dziś pogoda nas rozpieszcza
od rana, Basia zażyczyła sobie śniadania na trawie. Aż się zdziwiłam, ile ona
potrafi na raz zjeść! Ken w stroju służbowym ochoczo jej usługiwał.
Masaż stóp jest miły, także w
trakcie jedzenia.
Kiedy tak Barbie się relaksowała,
zaczęły jej przychodzić do głowy różne ciekawe myśli.
A że nie lubi odkładać niczego na
później, przystąpiła do działania.
Oj i ja pamiętam te butelkowane mleko i oranżadę zamykaną taką zatyczką obracaną na drucie (czy ten dynks ma w ogóle jakąś nazwę?). uh, facet w fartuszku podający śniadanko... kosmate myśli przychodzą do głowy ;)
OdpowiedzUsuńButelki z taką zatyczką są doskonałe na nalewki! Teraz można tylko piwo w takich kupić.
UsuńWspaniale opisujesz znane mi z mojego życia fakty ;-).
OdpowiedzUsuńA tam u Ciebie na podwórku nieźle się musiało później dziać ;-)
Oj działo się, działo, aż dyskretnie się usunęłam z miejsca akcji ;)
UsuńCzytając Twój wpis miałem wrażenie, że czytam swoją biografię, ale chyba każdy z "naszych czasów" tak będzie odczuwał.
OdpowiedzUsuńMleko na kapsle, których kolor świadczył o zawartości tłuszczu i stres czy doniesie się w całości. Szło się z pustą, wracało z pełną (chyba, że się wypiło pół po drodze z siostrą).
Wyjazdy do babci to było coś. Do tej pory pamiętam każdą chwilę i poczęstunki. Moja ulubiona "przystawka" to chleb ze śmietaną i cukrem.
Gdy miałem 20 lat wyprowadziłem się z domu rodzinnego do Trójmiasta, tam studia, zarobki na wyjazdy, imprezy itd.
Teraz też wolę campingi i nawet ostatnio byłem na dwóch takich z moimi "Gotowymi", jednakże nad naszym polskim morzem. :D
Kena mam u siebie, ale on woli swoją Rockers. :)
Hispanic Barbie muszę upolować, bo jest śliczna i pochodzi z mojego rocznika. :D
Pozdrowienia
W Polsce lubię jeździć nad jezioro, gdzie dla siebie mam prawie 2 ha ziemi (ma się znajomości, a co!). Ciekawa jestem jednak polskich kempingów, chociaż te nadmorskie straszą nieco cenami. Sam pobyt w Chorwacji, bez kosztów dojazdu wynosił tyle, ile w Polsce, a na południu Europy pogoda jednak pewniejsza.
UsuńMój Ken to bawidamek, co i rusz którąś z Basiek podrywa, w końcu jako gwiazda zespołu rockowego może w laskach przebierać :D Basia ma go w nosie i zajmuje się swoimi sprawami ;)
Ech samo życie. ja też już jestem na etapie powolnego rozkoszowania sie lokalnym klimatem :)
OdpowiedzUsuńCo do Barbie.. cóż - przez żołądek do serca :)
A to chyba nie tylko u lalek ;)
UsuńMoje wspomnienia zaczynają się dopiero od kolonii, przez wakacje i szalone imprezy :) Ostatnimi laty zupełnie nie wyobrażam sobie wakacji bez wyjazdów do Chorwacji - i to właśnie droga samochodem dodaje jej najwięcej uroku :) Jest to tak przyjazny kraj, że można się tam czuć jak w drugim domu, a klimat, widoki i ciepłe morze są warte wszystkiego! Szczerze mogę Ci polecić wyjazd bardziej na południe - Dalmacja jest równie piękna, jeśli nie piękniejsza od Istrii. No i tam jest równie wiele wspaniałych miejsc do zobaczenia :)
OdpowiedzUsuńHispanic Barbie to lalka, którą muszę zdobyć! Jest nieziemska! A co to za sukienka? Sama ją uszyłaś czy jest od jakiejś innej lalki - prześliczna jest!
A śniadanie na trawie... - widać do czego prowadzi ;)
Och, uwielbiam tę kieckę i uważam, że wyjątkowo pasuje Hispanic. Niestety brak mi talentu krawieckiego, żeby taką uszyć, dostałam ją w paczce z lalkami i ciuchami, jaka ostatnio do mnie przypłynęła.
UsuńWraz z mijającymi latami coraz bardziej cenimy sobie spokojne wakacje w oddaleniu od "centrów rozrywki". Pewnie dlatego ludzie w moim wieku są postrzegani przez młodych jako starzy nudziarze :) Każdy wiek ma swoje prawa.
OdpowiedzUsuńW tym roku mam nadzieję na wyjazd w góry i maksymalne sfatygowanie się na szlakach, naładowanie widokami i obżarstwo serowe. Miejsca zatłoczone ludźmi raczej będę omijać. Mam nadzieję, że po raz pierwszy uda mi się zabrać w podróż jakąś lalkę i przełamać strach przed robieniem jej sesji w obecności nieznajomych ludzi. Chciałabym, żeby była to plastikowa dama choć trochę podobna do Twojej "Hispanic".
To taki typ wędrowniczka z Ciebie? Góry lubię, szczególnie wiosną. Moja najpiękniejsza wycieczka piesza miała miejsce w wąwozie Samaria na Krecie, szczerze polecam! Może nie są to jakieś wysokie góry, ale i widoki, i wrażenia niezapomniane!
UsuńOj to prawda, ludzie koło trzydziestki i po niej.. będą mieli dokładnie takie same wspomnienia jak Ty. Ja jestem żonaty z amerykanką o imieniu Oliv a nasz ślub miał miejsce w Czechach, jakieś 20 lat temu ...romantycznie co nie? Pamiętam, że po zawarciu małżeństwa musieliśmy przypieczętować nasz związek... tyle, że wtedy polegało to na zjedzeniu łyżki mikstury, która była wykonana z dżemu, oliwy i musztardy...Cóż, nikt nie mówił, że małżeństwo to łatwa sprawa :) Pamiętam również te szklane butelki na mleko i śmietanę, z żółtymi i niebieskimi "korkami" - chociaż w sumie to były takie sreberka. Oj to były czasy... Pamiętam jak w wieku 19 lat wyjechałem na studia od tamtego czasu zmieniłem mieszkanie 6 razy. Już pięć lat po studiach, jedna praca, druga praca, czas leci tak niemiłosiernie szybko...Czasem się zastanawiam nad tym wszystkim bo pamiętam jak uwielbiałem się bawić u babci na strychu, gdzie była sterta różnych rzeczy, które można było przeglądać do woli i spędzać godziny na zabawie... Jazda na rowerze, łąka a potem pierożki na obiad z serem robione przez babcię... Boże, kiedy to minęło? A teraz...rachunki, korki na mieście, ciągle jakieś problemy, jak nie z kasą, to ze zdrowiem bliskich...a wczasy - czasem mam wrażenie, że bardziej wracam zmęczony niż wypoczęty, trzeba zorganizować, dojechać, zarobić...20 lat temu życie było prostsze, chociaż z drugiej strony nie chciałbym go przeżywać jeszcze raz...oj NIE!
OdpowiedzUsuńTo teraz wiem, skąd masz tyle fajnych lalek! Pewnie żona ze Stanów Ci przysyła ;)
UsuńDo dziś brakuje mi szklanych butelek po mleku czy kefirze. I było ekologiczne, bo szkło było na wymianę :)
OdpowiedzUsuńA lalka piękna. Aż się obśliniłam :D
Ja też się dziwię, dlaczego butelki zwrotne funkcjonują w przypadku piwa, ale napojów mlecznych to już nie. Rozum każe poszukiwać lobby producentów opakowań, szkoda tylko, że w imię kasy odeszło się od starych, dobrych rozwiązań.
UsuńAz milo wracać myślą do tamtych czasów :)
OdpowiedzUsuńlaleczki śliczne!!!!i jaka romantyczna sceneria ;)
Lalkom też się ten romantyzm udzielił ;)
UsuńJakie fajne fotki ;D. Śniadanko mnie rozwaliło :D.
OdpowiedzUsuńFantastyczny strój służbowy! :-D
OdpowiedzUsuńPodoba mi się też sukienka - zdradzisz jej pochodzenie?