Cóż jednak poradzić na to, że ja jestem umysł ścisły. I jak inżynierowi Mamoniowi, mnie się podobają melodie, które już raz słyszałam. Po prostu. No… To… Poprzez… No reminiscencję. No jakże może podobać mi się piosenka, którą pierwszy raz słyszę. ;)
Z rozrzewnieniem wspominam czasy, kiedy w MTV, jedynym dostępnym kanale muzycznym w naszej TV kablowej, królował rock i grunge. Większość moich znajomych słuchała ostrzejszego grania, wymienialiśmy się kasetami Guns and Roses, Metalliki, później Nirvany, Faith No More, Pearl Jam. Królowały koszulki z trupią czachą, ale bez żadnych różowych akcentów, kraciaste koszule, wytarte jeansy i glany. Ulubioną koszulką była ta z U2, a cały pokój oblepiały plakaty mojego ukochanego zespołu. Nawet na potańcówki chodziło się do klubu, gdzie grali rocka (zapewniam, da się do tego tańczyć). Ciekawe, co tam się teraz dzieje…
Potem nadeszły czasy Vivy, wtedy też przestałam oglądać telewizję muzyczną. To był już całkiem inny świat, w którym nie umiałam się odnaleźć. Nie dla mnie dance i techno, nie kumam kocich ruchów hip-hopowców, ani ich tekstów. Zresztą za szybko śpiewają, mają kiepską dykcję, a ja, jako przygłucha staruszka mam najwyraźniej problemy ze słyszeniem :D Nie rozumiem wrzawy wokół półnagich wokalistek, które chyba mają głównie wyglądać, a śpiewać to już niekoniecznie. Nawet, jeśli dysponują warunkami wokalnymi, to i tak uwagę przykuwa zazwyczaj ich skąpy stój i wyrazisty makijaż. Do tego mniejszy lub większy skandal i bach! Płyta sprzedaje się w milionach egzemplarzy.
Wczoraj chciałam potańczyć z córką w ramach wieczornych zajęć rodzinnych. A że znudziło mi się „Kółko graniaste” i „Stary niedźwiedź mocno śpi”, postanowiłam włączyć tv muzyczną. Skakałam po kanałach, skakałam, teraz mam ich 10 zamiast 1, ale nie znalazłam nic godnego uwagi. Albo jakieś audycje o sławnych ludziach, ich domach, ogrodach, dzieciach, psach, garażach, śmietnikach i trawnikach, albo o zupełnie nieznanych, ale mających parcie na szkło, albo umca-umca, gołe tyłki, łańcuchy i złote zęby. To dziękuję, postoję, wolę już Irenę Santor. Włączyłam więc płytę Pozytywne Wibracje i miałyśmy ubaw na całego. No, nie jest to muza rockowa, ale w miarę upływu lat horyzonty muzyczne się poszerzyły i jestem bardziej otwarta na ciekawe brzmienia. Teraz jednak też nie ciągnie mnie w kierunku disco-popowej sieczki. Nie i już i apage! :D Z nowych to ja owszem, bardzo chętnie Kings Of Leon, Coma, Brodka, Coldplay i inne w ten deseń. Czyli jednak dinozaur całą gębą!
Pozostając w klimacie muzycznym przedstawiam Barbie and the Rockers Real Dancing Action 1986 oraz Dee Dee z pierwszej edycji.
Przed SPA
Po SPA, Baśce obcięłam nieco włosy, teraz przypomina mi trochę Debbie Harry, a Dee Dee zrobiłam afro zamiast kilku dredów, które miała wcześniej.
Czadu laski!