Kiedy byłam w wieku
wczesnoszkolnym, zadałam mojemu Tacie bardzo ważne pytanie: kto jest jego
przyjacielem? Tata odpowiedział mi, ku mojemu jakże wielkiemu zdziwieniu, że ma
wielu znajomych, kolegów, koleżanek, ale przyjaciela nie. Nie mogłam tego
zrozumieć, bo jak można żyć bez powiernika, bratniej duszy, kogoś, kto cię
wesprze w każdej, najtrudniejszej nawet chwili? Kogoś, z kim dzielisz radości i
smutki, śmiejesz się do rozpuku i łykasz gorzkie łzy?
W owym czasie moją najlepszą
przyjaciółką była Monika. Umiała pięknie rysować, najpiękniej z całej naszej
klasy, miała czarnosierstną pudlicę Sambę, najmądrzejszego psa, jakiego wtedy
znałam, długowłosego kota oraz dużo młodszego brata, który nieraz przeszkadzał
nam w zabawie. Byłyśmy niemalże nierozłączne, w szkole siedziałyśmy w jednej
ławce, wracałyśmy do domu tą samą drogą, często jedna z nas odwiedzała drugą.
Miałyśmy masę pomysłów na wspólne spędzanie czasu, a to rysowanie, a to
gotowanie, albo pisanie pamiętników, a to nieudolne malowanie oczu za ciemnymi
cieniami (jakież to było ekscytujące, bo przecież rodzice nie pozwalali na
żadne makijaże), a to pacyfikowanie rozwrzeszczanego brata, w końcu zabawa
lalkami. Oczywiście ogrom czasu zajmowały nam rozmowy, te bardziej poważne,
natury egzystencjalnej, czyli o świecie, życiu po życiu, sensie istnienia, ale
równie dobrze o nietwarzowej bluzce naszej mało lubianej koleżanki, czy też wzbudzające
największe emocje, bo o naszych ówczesnych sympatiach. A że każda z nas była
kochliwa, gadać było o czym. W nieskończoność. Najlepiej kilka razy o tym
samym, ale z innej perspektywy.
Kiedy byłam już dumną posiadaczką
Fleur, a później i Barbie (jako jedna z niewielu w klasie, a może i szkole)
często przychodziłyśmy do mojego domu, gdzie w swoim pokoju miałam aż dwie
półki w regale zaadaptowane na domek. (Żyłam w przekonaniu, że to wypas do
momentu, aż zobaczyłam półkowy domek Anki z mojej klasy – ona miała w nim
światełka choinkowe! Szczęka mi opadła!) Wymyślałyśmy wtedy przeróżne
scenariusze zabaw: a to wzruszający romans bez happy endu, za to kończący się
dramatyczną śmiercią głównej heroiny, albo trzymający w napięciu kryminał z
morderstwem i rabunkiem w tle, albo horror, z wywoływaniem ducha zmarłej ciotki
kuzyna szwagra matki. Albo odgrywałyśmy sceny żywcem wyciągnięte z
„Północ-Południe”, albo „Jak zdobywano Dziki Zachód” (Kto pamięta-ręka w górę?
Bruce Boxleitner był przez długi czas obiektem moich westchnień. Nawet miałam
jego plakat ze Świata Młodych. A serial „Tylko Manhattan”? Myślałam, że się
posikam ze szczęścia jak Maxi Amberville na powrót się zeszła z Rocco
Ciprianim. A Cutter to świnia!).
Na początku bawiłyśmy się tylko
moimi lalkami, Monika żadnej odpowiedniej nie miała. Później rodzice kupili jej
Lizę, polską podróbkę Fleur, do której babcia Moniki dołożyła kolejną, bardziej
wypasioną, bo ze zginanymi nogami. Jak łatwo się domyślić, Lizy nie spełniały
dziewczęcych oczekiwań, bo królowa była jedna i Barbie jej było na imię. Kiedy
Monika ją w końcu dostała, obie wpadłyśmy w euforię. Ona – bo dostała wymarzoną
lalkę, a ja – bo mogłam nacieszyć nią oczy, a czasem nawet się pobawić. W końcu
od czego są przyjaciele? Przeca rzecz jasna, że od pożyczania ukochanych
zabawek!
Zaskoczyło mnie to, że jej Barbie
wyglądała diametralnie różnie od mojej. Myślałam wtedy, że Barbie to Barbie,
koniec i kropka. Mogła się różnić ewentualnie ubrankiem, ale to wszystko. A tu
nie dość, że włos inny, to jeszcze te oczy. Nie powiem, zazdrość mnie nieraz
chwytała, a moi rodzice nie chcieli nawet słyszeć o kolejnej lalce. A to pech!
Nic więc dziwnego, że Barbie Moniki szybciutko wskoczyła na moją listę życzeń,
kiedy tylko zaczęłam zbierać lalki. I równie szybko ją kupiłam, co oznacza, że
jest już ze mną od dłuższego czasu. I choć przyjaźń z Moniką rozlazła się z
czasem jak szwy w kiepskim ubraniu, to ta lalka zawsze będzie mi się z nią
kojarzyć.
Pora przedstawić bohaterkę
dzisiejszego posta: Barbie Wet n Wild z 1989 roku.
Najbardziej lubiłyśmy obserwować
termoczuły materiał. W tym celu wsadzałyśmy lalkę do zamrażarki na 5 minut, po
czym wyjmowałyśmy ją i dotykałyśmy stroju paluchem. Magia działa!
A z okazji Nowego Roku wszystkim czytelnikom życzę jak najserdeczniej wielu radosnych chwil w miłym towarzystwie i spełnienia marzeń.