Obserwatorzy

środa, 15 lutego 2012

Whitney

Nigdy nie byłam jej zagorzałą fanką, ale jej śmierć mnie w jakiś sposób dotknęła. Whitney Houston, bo o niej mowa, była gwiazdą, prawdziwą divą, do której daleko Lady Zgadze, Rihannie czy innej Beyonce. Miała ogromy talent, rzesze wielbicieli na całym świecie i jako pierwsza z czarnoskórych wokalistek pojawiała się regularnie w MTV, torując tym samym drogę licznym następczyniom.
W czasach, kiedy nie mieliśmy MTV, a teledyski można było oglądać tylko w „Jarmarku”, „Wzrockowej Liście Przebojów”, czy ewentualnie w „Koncercie życzeń”, gdzie zamawiało się dedykację dziadkom z okazji złotych godów, hity Whitney były jak powiew świeżości w dusznym pomieszczeniu. Pamiętam, jak teledysk do „I wanna dance with somebody” za każdym razem, kiedy go emitowano, powodował drobną sprzeczkę pomiędzy mną a moją Mamą. Otóż Mama, jako starsza i doświadczona oraz obeznana w temacie osoba twierdziła, że piękne, długie, karbowane włosy Whitney to treska, ja zaś uparcie mówiłam, że absolutnie nie. Przecież peruki i treski są tak ohydne, że od razu rzucają się w oczy, a tu włosy jak żywe, powiewają, skaczą i tańczą razem z artystką. Po latach, kiedy przypadkiem trafiłam na ten klip, zmuszona byłam przyznać Mamie rację, będąc przy tym szczerze zdziwioną, jak mogłam tego wcześniej nie zauważyć.
Pamiętam, jakim hitem był film „Bodyguard” i jak wielką wrzawę wywołał z uwagi na to, że para głównych bohaterów byłą odmiennego koloru skóry. Podobno część scen wycięto z obawy przed reakcją konserwatywnego amerykańskiego społeczeństwa. „I will always love you”, piosenka promująca i film, i ścieżkę dźwiękową, była jedną z moich ulubionych w latach 90, puszczaną kilkakrotnie na każdej dyskotece szkolnej. Już przy jej pierwszych taktach serce potrafiło przyspieszać, bo a nuż poprosi mnie do tańca ten fantastyczny chłopak z VIII b?
Po długotrwałej przerwie, kiedy bez reszty oddałam się grunge’owemu brzmieniu, Whitney powróciła do mnie gdzieś w końcówce lat 90. Byłam wtedy na studiach, a za pieniądze uciułane ze stypendium jeździłam z koleżankami na wakacje za granicę. Odkryłam wtedy bary karaoke, gdzie był ogromny wybór piosenek Whitney, a wśród nich „Greatest love of all”. Nie wiem dlaczego dopiero wtedy zwróciłam na nią uwagę, ale zachwyciła mnie zarówno melodia, jak i tekst. Stała się hymnem, dającym siłę w trudnych chwilach, nie pozwalającym się poddać mimo przeciwności losu. Nigdy nie odważyłam się zaśpiewać jej publicznie, w żadnym  barze kakaoke, niezależnie od tego, że znam ją na pamięć i za każdym razem, kiedy ją słyszę, wyję na cały regulator razem z artystką. Bo Whitney nie powinno się śpiewać, jeśli nie ma się ku temu warunków głosowych J
Smuci mnie to, jak się ułożyło jej życie. Smuci mnie ta kolejna, bezsensowna śmierć niezwykle utalentowanej osoby. Smuci mnie, że odchodzą wielkie gwiazdy lat 80 i 90 i w zasadzie została już tylko Madonna.
Śpji spokojnie, Whitney.
Lalkową bohaterką dzisiejszego wpisu zostaje Style Magic Whitney z 1988 roku. Nie mam jej oryginalnego ubranka, pozuje więc w sukni Oscara de la Renty.
Przed SPA


Po SPA





11 komentarzy:

  1. prawie jakbym czytała o sobie! i ta Whitney i ten grunge, wydaje się , że jesteśmy z tego samego pokolenia ;) zgadzam się, te obecne wokalistki nie mają "tego czegoś", nawet nie tylko takiego talentu ale również jakiejkolwiek osobowości.
    piękna lalka, mold Steffi po prostu MUSI wyglądać świetnie! ostatnio licytowałam Whitney na Ebayu, ale nie miałam szczęścia :/

    OdpowiedzUsuń
  2. ehhh,kolejna gwiada zgasła....tym razem jedna z Wielkich :(

    a twoja Whitney jest przepiękna,suknię ma booską!

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie byłam jej fanką, to nie moje pokolenie - ale strasznie mi brakuje takich artystów, bo bardzo lubię te stare piosenki :) Szkoda tylko, że gwiazdy nie radzą sobie ze sławą...
    A Twoja Whitney - piękna! Olśniewa w nowej fryzurze i sukni od Oscara de la Renty!

    OdpowiedzUsuń
  4. Whitney była i jest ikoną...
    A SPA wyszło Ci świetnie!

    OdpowiedzUsuń
  5. Za życia była naprawdę dobrą wokalistką, po śmierci będzie legendą. Za jakiś czas na pewno powstanie o niej "kasowy" film i wyjdzie kilka książek. Historia zawsze działa tak samo.
    Piękna laleczka - szczególnie po SPA. W tej granatowej sukni wygląda jak gwiazda :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zgadzam się z Twoim tekstem w 100% zwłaszcza ze zdaniem, że największe gwiazdy naszego pokolenia odchodzą w bezsensowny sposób. Najpierw Michael teraz Whitney. Dobrze, że Madonna wybrała zdrowy styl życia, jogę i sport a nie narkotyki.
    Niestety będąc wielkimi gwiazdami ma się na sobie piętno upływającego czasu i nie wszyscy sobie z tym radzą.
    Ze sławą jest tak jak ze wspinaczką, będąc na samym szczycie góry wystarczy jeden niefartowny ruch i spadasz "na łeb na szyję".

    Lalka super odnowiona. Brawa!

    OdpowiedzUsuń
  8. Hmmm... dziwnym przypadkiem przeczytałem tekst o sobie... jej piosenki leciały na moich, klasowych dyskotekach (przytulańce przecież musiały być), film oglądałem chyba 5 razy, a piosenkę "I wanna dance with somebody" słucham po dziś dzień! Rzeczywiście szkoda takiego talentu ale co zrobić? Narkotyki, alkohol niszczą ludzi a wielu nie wie jak sobie poradzić z uzależnieniami i niestety kończy w taki sposób. Straszne. Lalka super a suknia wprost cudowna!

    OdpowiedzUsuń
  9. pięknie wyglada lalka w tej blękitnej kreacji.

    OdpowiedzUsuń
  10. Dla mnie Whitney pozostanie kawałkiem dzieciństwa :)
    Lalka śliczna i pomimo jaśniejszej karnacji, naprawdę podobna do piosenkarki :)

    OdpowiedzUsuń